piątek, 30 października 2015

Azjatyckie kosmetyki: Wonder Pore od Etude House.

Hej, hej!

Od razu zacznę Was błagać o wybaczenie. Nie było notki... długo, jak na mnie. Byłam we Wrocławiu, spędzałam czas z lubym, a teraz przygotowuję dom na święto (którego nienawidzę). We Wrocławiu spędzaliśmy czas naprawdę aktywnie. Udało mi się zobaczyć niesamowitą wystawę pana dr. Gunthera von Hagensa. Wiecie o czym mowa? O kontrowersyjnej wystawie BODY WORLDS & The Cycle of Life. Każdemu, kto interesuje się medycyną i naukami pokrewnymi, naprawdę polecam! Tak, wiem... wymarzone miejsce na randkę, ale lubemu też się podobało! Przy okazji byliśmy w kinie, nagrałam filmiki i zrobiłam zdjęcia dla Lepus Lunarem. Bardzo pracowity okres(*´▽`*).

A skoro już o randkach mowa... to na randce wypadałoby wyglądać. A żeby wyglądać należy mieć ładną cerę. Co wtedy, gdy nasze pory odmawiają posłuszeństwa? Znacie problem dużych porów i czarnych kropeczek? Ja niestety tak... Sięgnęłam więc po Wonder Pore od Etude House.

Nie mam pojęcia, dlaczego te zdjęcia się odwracają ._.

Napis "free gift" boli (´_`)

Zdecydowałam się na zestaw próbny z mydełkiem, który kupiłam na ebay'u za około 30zł. To mydełko najbardziej mnie intrygowało. Paczka dotarła do mnie po trzech tygodniach, ładnie zabezpieczona w pudełeczku. Dodatkowo znalazłam próbki kremów (jeszcze ich nie użyłam). Zawsze jestem pełna podziwu dla opakowań azjatyckich kosmetyków, są takie śliczne (。’▽’。)♡.


Na pierwszy ogień idzie mydełko - Wonder Pore Facial Soap. Czyli moja nowa miłość. Mydełko bardzo przyjemnie pachnie, właściwie to pachnie nim całe pudełko. Po za faktem, że czuć w nim delikatną mięte, zapach z czymś mi się kojarzył, nie mogłam sobie przypomnieć z czym. Dopiero mój luby, oglądając mydełko stwierdził, że pachnie, jak Mentos. Tak jest! No ale, nie zapach jest tutaj najważniejszy.
Zadaniem mydełka jest stworzyć delikatną pianę, która głęboko oczyści nasza skórę, przy okazji mydełko ma jeszcze troszeczkę peeligowych drobinek. Piana rzeczywiście jest mięciutka i przyjemna w dotyku, bardzo miłe uczucie na twarzy. Po umyciu twarz jest naprawdę niesamowicie czysta i jaśniejsza. Pierwszy raz widzę taki efekt!♡^▽^♡ Dużo czarnych kropeczek zniknęło, a pory się domknęły.


Jak już umyliśmy twarz mydełkiem, czas na tonik (?) - Wonder Pore Freshner. Tutaj znowu czujemy delikatny, miętowy zapach, ale jest on znacznie słabszy niż w przypadku mydełka, do tego można wyczuć alkohol. Zapach kojarzy mi się z jednym z toników Clean&Clear o podobnym działaniu, dostępnym na polskim rynku. Zadaniem toniku jest czyszczenie porów zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz przy pomocy mięty pieprzowej. Wyrównuje również pH skóry, zapobiegając powstawaniu zanieczyszczeń, a także matuje skórę i usuwa nadmiar sebum. Matuje... za bardzo. Moja cera po użyciu staje się bardzo sucha, co nie jest przyjemne. Po za tym, bardzo fajnie mi się go używa i naprawdę działa. 

Znowu zdjęcie, którego nie da się odwrócić ;_;
Twarz umyta, więc trzeba zamaskować niedoskonałości, których domyć się nie dało. Pora na Wonder Pore Corrector! Jest to żel, którego zadaniem jest poradzenie sobie z większymi porami, utrzymuje ich czystość, złuszcza martwe komórki oraz działa tonizująco, a nawet ujędrniająco! Trzeba tylko bardzo dokładnie go nałożyć, bo źle nałożony pozostawia biały "osad", po za tym lekko szczypie, gdy nałoży się go na małe ranki, czy wypryski, czego nie zauważyłam przy innych kosmetykach z tej serii. Ale szczypanie bardzo szybko przechodzi i można nałożyć podkład. Bardzo fajnie rozjaśnia wszelkie zaczerwienienia spowodowane problemami z cerą, co sprawia, że podkład wygląda i kryje jeszcze lepiej.

Podsumowując... odkładam pieniądze na kosmetyki z tej serii. Jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona działaniem mydełka! Taka śliczna, jasna cera! (◍•ᴗ•◍)♡ ✧*。 Kosmetyków używam już od dwóch tygodni i naprawdę widzę poprawę, jeśli chodzi o pory. Niestety te większe, bardziej "uszkodzone" nie domknęły się, ale może wszystko przede mną. Zobaczymy. Szkoda, że zestaw próbny jest taki malutki. Naprawdę polecam wszystkim, którzy mają problemy podobne do moich!

Do zobaczenia za tydzień! (♡ >ω< ♡)

niedziela, 18 października 2015

Iryskowy poradnik: Azjatyckie ubrania - na co uważać?

Joł (๑♡3♡๑)

Nadszedł weekend, czas na notkę! Myślałam, że dodam ją wczoraj, ale byłam tak zmęczona, że przyszłam i... padłam. Nie powstałam. Byłam na jesiennym MangoMeet'cie, gdzie nikogo nie znałam i czułam się dziwnie. Tak, Irysek wyszedł do ludzi. Imposibru. W każdym razie było fajnie, chociaż moja introwertyczna osobowość krzyczała "chodźmy stąd". Wróciłam do domu wymęczona i zasnęłam od razu, o 20 (!).

Wczoraj na MangoMeet'cie przyszedł mi do głowy ten post. Dużo osób pytało skąd mam moją lolicią sukienkę, skąd futerał na telefon itp.. Jak mówiłam, że sprowadzane z Azji, wszyscy wyrażali swoje obawy. Z takimi zastrzeżeniami spotykam się bardzo często, a przecież większości tych rzeczy w Polsce nie dostaniemy. Dlatego dzisiaj chcę Wam pokazać na co zwrócić uwagę i czego się spodziewać po azjatyckich sklepach.
http://www.crunchyroll.com/anime-feature/2015/05/14-1/feature-otaku-x-fashion-x-creation-the-mugi-tanaka-interview

Niewątpliwie strony typu Aliexpress, Taobao a nawet Ebay (chociaż rzadko) kuszą atrakcyjnymi cenami i prześlicznymi ubraniami. Nic tylko wybierać i kupować! Warto wspomnieć, że wszystko co znajdziecie na Allegro pod hasłem "japan style" to właśnie rzeczy sprowadzane z Aliexpress i Taobao z zawyżoną ceną, niekoniecznie dobrej jakości. Innymi sklepami, które mają w swojej ofercie azjatyckie ubrania to Romwe, Rosegal, czy SheIn. Oczywiście, sklepów takich jest dużo, dużo więcej, ale nie wszystkie znam i nie będę robić darmowej reklamy ( ̄へ ̄).

1. Wszędzie one size. Wiadomo, że moda w Azji różni się od tej w Europie. Kroje często są luźne i nie podkreślają figury. Zazwyczaj Azjatki są drobne i niskie, toteż pasują na nie ubrania one size. No właśnie... drobne. Warto zwrócić na to uwagę. Jesteśmy wyższe, mamy większy biust i szersze biodra. Dlatego zawsze sprawdzaj tabelę rozmiarów. Azjatyckie one size różni się od tego europejskiego.

2. Za krótkie rękawy. Standard. Trzeba być na to gotowym. Często na zdjęciach sklepowych rękawy wydają się za długie (ta miłość azjatek do over size), otrzymujemy wymarzony sweterek/bluzkę i nagle... rękaw taki krótki, wow. Dlatego najlepiej wybierać modele z rękawem 3/4 albo krótkim, unikniemy wtedy efektu "sweterek skurczył mi się w praniu". No albo po prostu zainwestować w fajne bransoletki, przynajmniej zawsze będą widoczne (๑˃̵ᴗ˂̵)و.

3. Na zdjęciu wyglądało inaczej. Niestety, to zdarza się bardzo często. Inny materiał, kolor za ciemny, kiepski krój. Trzeba być na to przygotowanym, a jeśli macie wątpliwości, przeczytajcie z jakiego materiału dana rzecz jest, albo poproście sprzedawce o realne zdjęcie. Często kolor danej rzeczy zmieniamy jest przy pomocy programu graficznego i nijak ma się do rzeczywistości. Bardzo pomocny okazuje się fanpage Niezgodność produktu z opisem

4. Buty są za małe. Kupując buty nigdy nie kieruj się swoim numerem buta, zawsze patrz na rozmiar wkładki. Przykład? Ja noszę europejski rozmiar 37, według azjatyckiego często mam rozmiar 42(!). Azjatki mają maleńkie stópki, dlatego zawsze kieruj się rozmiarem wkładki.

5. Sukienka stała się bluzką. Wspominałam już, że Azjatki są niskie i drobne? Dlatego to co dla nich jest krótką sukienką, dla nas staje się bluzką. Zwracajcie uwagę na podaną w cm długość sukienki, bo możecie się bardzo rozczarować. Spódniczki też są dosyć krótkie.

6. Gdzie ta paczka? Na rzeczy z Azji trzeba się naczekać. Najdłużej czekałam 2 miesiące, najkrócej 3 tygodnie, chociaż czasem zdarzają się niespodzianki. Zawsze zwracaj uwagę na opinie, jaki ma dany sprzedawca oraz czy kontakt z nim jest łatwy. Wtedy będziesz mieć pewność, że paczka dojdzie. Zwróć też uwagę na koszt wysyłki, żeby nie okazało się, że wysyłka przewyższa ceną wartość danej rzeczy.

Zamawianie ubrań z Azji ma wiele plusów, są oryginalne i nikt takich nie będzie miał, większości z nich nie dostaniemy na polskim rynku. Jeżeli masz wątpliwości i boisz się zamawiać rzeczy samodzielnie, zawsze możesz skorzystać z pośredników. Azjatyckie rzeczy stały się ostatnio modne, więc na Facebook'u można znaleźć mnóstwo sklepów zajmujących się ich sprowadzaniem. Ja osobiście wolę zamawiać sama, bezpośrednio od azjatyckiego sprzedawcy, jest taniej, chociaż wiem, że ryzykuję.

Zamawiacie rzeczy z azjatyckich stron? Na co jeszcze radzicie uważać? Macie jakieś ulubione sklepy? 
 (๑•̀ㅂ•́)و✧

sobota, 10 października 2015

Zakupy w ezebra.pl

Heeeeeeeeeeeej! (´,,•ω•,,)♡

Dzisiaj sobota, dla jednych dzień odpoczynku, dla mnie dzień jesiennych porządków. Jestem straszną bałaganiarą, a muszę utrzymywać w czystości cały dom. Duży, stary dom... brrrrr. Nie polecam. Jestem wyczerpana, a jeszcze nie skończyłam. Ale jestem pefekcyjną panią domu, a perfekcyjna pani domu powinna mieć perfekcyjne kosmetyki... przy okazji być też oszczędna. Tak też zawędrowałam do drogerii internetowej ezebrą zwanej. I szok! Jak dużo! Jak tanio! Jak fajnie! (╯✧∇✧)╯ Nic tylko szastać hajsem!

Musiałam uzupełnić swoje kosmetyczne braki z bólem dla mojego portfela, ale mus to mus. Podkład mi się skończył, co groziło niewychodzeniem z domu (nie będę pryszczami świecić), a przecież rok akademicki mi się zaczął! Złożyłam swoje zamówienie, zaopatrując się najpotrzebniejsze rzeczy. Przyznam szczerze, że miałam pewne obawy. Coś za tanio... mój podkład za około 30zł? A co jeżeli to podróbki? Bałam się tego, co dostanę, ale zaryzykowałam. Bałam się też sposobu, w jaki zostanie zapakowane moje zamówienie. Podkład i lakier są w szklanych buteleczkach, więc nieodpowiednie zabezpieczenie ich mogłoby skończyć się tragedią. Wiadomo, jak nasza kochana poczta i kurierzy traktują paczki.
Nic złego się nie stało, a szklane buteleczki były dodatkowo opakowane folią bąbelkową. Wielki plus! Buteleczki bezpieczne, a ja mam się czym bawić. Jedyne do czego mogę się przyczepić to fakt, że jeden z produktów był o innym "smaku" niż zamawiałam, na szczęście cena się nie różniła.
Oto, co zamówiłam!

1. Sally Hansen Complete Salon Manicure - Cute-true (831).


Nigdy nie lubiłam malować paznokci. Powód? Słaby skill, a po za tym każdy lakier schodził, ścierał się, odpryskiwał itp., po jednym dniu. Jestem straszną paznokciową pedantką i nie mogłam patrzeć na te niedoskonałości. Dodajmy do tego fakt, że moje zdolności malowania paznokci są na poziomie trzylatka. No ale pojawiła się Sally Hansen ze swoimi magicznymi lakierami! Szkoda mi było na nie kasy, bo w drogeriach są dość drogie, a bałam się rozczarowań. W drogerii internetowej kosztują około 10 zł, dlatego postanowiłam zaryzykować. Wybrałam cukierkowy róż, bo kolor wydawał się naprawdę prześliczny.
Zabrałam się za malowanie i... tutaj wyszły moje braki w umiejętnościach. Nawaliłam trzy warstwy, bo nie umiałam tego zrobić porządnie, cała ja. Ale lakier trzyma się naprawdę bez zarzutów! Noszę go już od wtorku i gdyby nie to, że dzisiaj szorowałam naczynia drucianą szczotką, byłby dalej w idealnym stanie. Jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona i chyba polubię malowanie paznokci, mimo że wyjeżdżam! 

Kocham sposób, w jaki mój aparat łapie ostrość ._.
2. Pomadka Eveline Aqua Platinum (482).


Pomadka, o którą pytałam w notce o peruce, polecona przez Yoonę. Bardzo Ci dziękuję! Jest tym, czego potrzebowałam. Kolor taki, jaki chciałam, fajnie kryje i długo się trzyma. Przy okazji ładnie pachnie i smakuje (nie, nie jem jej!). Nie mam talentu do malowania ust, ale tą pomadkę bardzo fajnie się nakłada, jeszcze mi się nie zdarzyło wyjechać. Wszystko przede mną!

3. Podkład Max Factor Face Finity 3w1, Warm almond 45.


Podkładem tym zachwycałam się nie raz i nie dwa. Zachwycę się więc po raz kolejny. Ma wszystko czego potrzeba, korektor, bazę no i podkład. Matuje, ale nie wysusza, długo się trzyma i przyjemnie się nakłada. W stacjonarnych drogeriach, jest dosyć drogi, dlatego tak się ucieszyłam, że mogę zaoszczędzić około 40 złotych!

4. Maybelline Baby Lips - balsam do ust.


Nie cierpię mieć suchych ust, a oblizywanie ich, zwłaszcza jesienią, czy zimą to zbrodnia. Bolesna zbrodnia. Dlatego zawsze staram się mieć przy sobie jakiś balsam. Ten jest świetny, chociaż wybrałam inną wersję, myślę że pomyłka wyszła na moją korzyść. Ma fajny, jasny kolor, dzięki czemu można jej używać bez lusterka. Wygładza usta, nawilża je, a przy okazji można poczuć delikatne, przyjemne mentolowe chłodzenie.

Notka króciutka, ale za to zakupy udane. Muszę wracać do porządków, bo utonę w swym lenistwie i bałaganie. Zaczął się też rok akademicki, więc doszło mi trochę obowiązków. Ale dam radę! 
Uważajcie na siebie, bo zaczęła się epidemia przeziębień. U nas w przedszkolu zostały po dwa/trzy dzieciaki na salę. Wszyscy chorzy... a mnie znowu coś łapie.

Trzymajcie się cieplutko! / (•ㅅ•)\

niedziela, 4 października 2015

10 iryskowych ciekawostek o mnie samej.

Hej hooo!

Któż to znowu jest chory? Ja! A jakże! Dlatego wybaczcie mi ten mało ambitny post. Heeeh, to kolejny raz, kiedy przepraszam za coś takiego, wiem (๑◕︵◕๑). Nie mam siły myśleć nad jakąś skomplikowaną, pełną ciekawostek notką, ale nie chcę znowu wklejać samych obrazków i nazywać ich inspiracjami. Chociaż czasami fajnie popatrzeć na coś kawaii, prawda? Nie dzisiaj. Czekam też na dwa zamówienia, które będę mogła Wam opisać. Piszę tego bloga od dłuższego czasu już i zauważyłam, że bardzo mało mówię Wam o sobie. A wypadałoby. Mam fajnych stałych czytelników (pozdrawiam) i ciągle dochodzą nowi (pozdrawiam też), więc czemu miałabym Wam o sobie czegoś nie powiedzieć? Ograniczę się tylko do 10 rzeczy, żeby Was nie zanudzić, a przy okazji przygotujcie się na kilka moich baaaaardzo starych zdjęć!

1. Zawsze chciałam być psychologiem, ale psychologię studiuję przez przypadek. Niewątpliwie, jednym z trudniejszych okresów w życiu młodej osoby, jest ten, w którym decyduje o własnej przyszłości. Od gimnazjum marzyłam o byciu psychologiem. Dlaczego nie szłam w tym kierunku? Brak wiary w siebie. Wiedziałam, że to kierunek bardzo oblegany, a ja nigdy nie zdam dobrze biologii. Znalazłam fajny kierunek, na prywatnej uczelni, którego nie było na uczelniach państwowych, złożyłam papiery i na chwilę zapomniałam o swoim marzeniu. Aż do końca września... Szykuję się powoli na bycie studentką, wybieram zeszyty itp. i... odbieram telefon, który zwala mnie z nóg. Szanowni państwo raczyli mnie poinformować, że nie otwierają mojego kierunku. Miło z ich strony, prawda? Tylko dlaczego zrobili to tydzień przed początkiem roku? I tak o to musiałam poszukać sobie nowego kierunku, rodzice naciskali, nie chcieli żebym robiła sobie rocznej przerwy od nauki. I znalazłam... psychologię.

2. Czasem lubię być... itą. Wiem, jak to brzmi. Troszeczkę, jak jakaś wyszukana odmiana masochizmu. Dla niezorientowanych ita, to taka lolita, która nie przestrzega lolicich zasad i nazywa się lolitą. Hmm, skoro nazywam siebie itą to może jednak nią nie jestem. Dlaczego lubię? Bo lubię się wyróżniać, a przy okazji być dziewczęca, tak na codzień, na uczelni, na zakupach. Spróbujcie wysiedzieć w loliciej halce osiem godzin na wykładach. W tych przypadkach stawiam na wygodę. Dlatego mam kilka spódniczek w stylu lolita, które są po prostu krótsze, wygodniejsze, ale dalej dziewczęce.


3. Jestem aspołecznym leniem. Wolę siedzieć w domu, najlepiej w łóżku, w dresie. Wiem, że to złe, ale kiedyś potrafiłam olać nawet moją przyjaciółkę. Po prostu nie chciało mi się wstawać, ubierać, malować. Ale kiedy już się zebrałam, zawsze było z nią tak fajnie, że nigdy nie żałowałam. Ciężko mnie wyciągnąć z domu, chociaż od jakiegoś czasu się to zmienia.

Młode i piękne my z czasów licealnych
 4. Byłam strasznie mrocznym mrokiem. Czerń, czerń i jeszcze raz czerń, chociaż gdzieś z utęsknieniem spoglądałam w stronę rzeczy, które teraz wpasowują się w klimat Natural Kei. Byłam czymś na pograniczu gotyku i subkultury metalowej. Glany noszę do tej pory, nic lepiej nie chroni przed deszczem, błotem i śniegiem. Teraz mam dość czerni, nie wstydzę się być urocza i naprawdę dobrze się czuję z tą zmianą.

5. Jeśli ktoś ma odpaść na imprezie to na 99,9% będę to ja. I nie mam pojęcia jak to się dzieje. Nie mam pojęcia dlaczego. Nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować wszystkim świadkom mojego odlotu za troskliwą opiekę.

6. Denerwują mnie reakcje ludzi na... mnie. To tylko ubrania. Zresztą nie wyglądam jakoś mega kontrowersyjnie. Po prostu nie wyglądam, jak dziewczę, które wyszło spod kserokopiarki. Wiecie o czym mówię, prawda? Parka z popularnej sieciówki, rurki, dziki kok na głowie (ojeje, wyszłam spod prysznica i się nie uczesałam) i buty noszone przez 99% społeczeństwa. To te osoby najczęściej się śmieją i komentują. Komentują też osoby z mojego bliższego otoczenia, co jest w pewnym sensie bolesne. Okej, zrobiłam się jadowita, przepraszam!

7. Uwielbiam burze... ale tylko, jak jestem w domu, a wszystkie okna są pozamykane. Wtedy mogę siedzieć i godzinami obserwować to magiczne zjawisko. W innym przypadku możecie być świadkami epickiego ataku paniki, naprawdę. Taka duża, a tak się boi (。•́︿•̀。).

8. Wyglądam na 12 lat. No dobra, w porywach do 16. Ale to już chyba zauważyliście, prawda? Nawet nie próbuję się ubierać i malować poważniej, to po prostu wygląda niesmacznie w moim przypadku. Taka nastolatka udająca dorosłą. Pogodziłam się już z tym... Za parę lat będę całkiem zadowolona z tego, że tak młodo wyglądam.

9. Jestem strasznie wrażliwa i chorowita. Zauważyliście? Naprawdę, bardzo łatwo choruję, jestem też wrażliwa na ból i na wszystkie inne czynniki chorobotwórcze. Szpitale nie są mi obce. Taka moja "uroda". Sama się do tego stanu doprowadziłam niezdrową dietą. Efekty diety odeszły, a problemy ze zdrowiem zostały. Uważajcie na siebie, gdy się odchudzacie!

10. Kocham chodzić do zoo. Uwielbiam to, mogłabym tam mieszać, a wszystkie zwierzęta znają mnie na pamięć. Szkoda, że nikt z moich znajomych nie podziela mego zapału.


Nie zanudziłam Was? Mam nadzieję, że nie. Po prostu warto czasem napisać coś więcej o sobie, chociażby dla samego siebie. Przy okazji pooglądałam swoje stare zdjęcia i powspominałam. Jeeeeju, jaka ja byłam kiedyś chudziutka! 
Wracam do łóżka, zdrowieć czas! (°◡°♡).:。