poniedziałek, 20 listopada 2017

[Moja lolicia szafa] - Sukienki i spódnice.

Hej!

Znowu miałam trochę przerwy w pisaniu, ale cierpię na chroniczny brak weny i czasu. W każdym razie staram się jeszcze tego bloga prowadzić i bardzo mi na tym zależy. Ostatnio bardziej aktywna jestem na moim Instagramie, chociaż tam dodaję głównie jedzenie ;)

Ponieważ postanowiłam zmniejszyć tematykę bloga do tematów, które naprawdę są mi bliskie i naprawdę mnie interesują, dziś trochę o mojej szafie. W modzie loliciej siedzę już ponad 7 lat (o ile nie więcej), ale moja szafa rośnie bardzo powoli. Cóż, wybrałam sobie taki zawód, w którym co chwilę wydaje pieniądze na studia, szkolenia i kursy. Do tego cosplay i... zakupoholizm. I jakoś tak się składa, że lolicie rzeczy zawsze schodzą na dalszy plan. Chociaż ostatnio nad tym pracuję!

Myślę, że zrobienie serii postów o tym, co mi się udało przez te lata uzbierać zmotywuje mnie do dalszych lolicich zakupów. Mój portfel już płacze, słyszycie? Dodatkowo planuję zrecenzować większość rzeczy, które mam, więc będę miała wszystko w jednym miejscu. 

1. Bodyline - l513 - Rose Bouqet.


Jedna z moich pierwszych "prawdziwych" lolicich sukienek. Mam do niej bardzo duży sentyment i lubię ją nosić.  Ślicznie leży, ładnie podkreśla talię i ma odpowiednią długość. Jest całkiem fajnej jakości, print jest bardzo ładny, ale nie ma podszewki i nie mieści większej halki. Do tego print nie jest w odbiciu lustrzanym, co u Bodyline jest rzadkością.

2. Rosa Bianca Replica.


Spódniczka podobno jest repliką, ale czegóż to replika nigdy się nie dowiedziałam, kupiłabym oryginał. Bardzo podobał mi się print i prostota tej spódniczki. Niestety, bardzo się rozczarowałam. Materiał przypomina ortalionowy dres, print jest niedokładny i wygląda, jak prześwietlone zdjęcie, łatwo się zaciąga, a kokarda i haftki są kiepsko przyszyte. Jeżeli ktoś wie, gdzie można dostać oryginał to będę wdzięczna. Na zdjęciu sklepowym wyglądała pięknie.

3. Lady Sloth - Look at my dreamy sky.

Zacnej jakości zdjęcie.
Moja ulubiona spódnica. Jest przepięknie wykonana, print jest śliczny i oryginalny. Noszę ją dosyć często, bo nadaje się zarówno do tych bardziej bogatych stylizacji, jak i do tych casualowych.

4. Angelic Pretty - Princess Cat


Jak każda kocia mama, posiadam sukienkę w koty. Jest śliczna, ma super print, który umożliwia mi łączenie jej z wieloma kolorami, więc pomysłów na stylizacje mam mnóstwo. Dodatkowo, ma bardzo dużą wartość sentymentalną.

5. Infanta - Cinderella


Miała być Królewna Śnieżka, wyszedł Kopciuszek. Spódniczka, o którą mocno się nawalczyłam. Bardzo ją lubię, jest pięknie wykonana i ładnie leży. Problem w tym, że nie potrafię znaleźć ładnej koszuli, która by pięknie komponowała się z podwyższoną talią.
Recenzję możecie przeczytać TUTAJ

6. Lady Sloth - My Coffe Time


Kolejny ulubieniec. Jest ślicznie i solidnie wykonana, chociaż sprawia wrażenie bardzo delikatnej, pięknie leży. Mam mnóstwo pomysłów na stylizacje z nią.

7. Bodyline - l145


Kupiona spontanicznie i po taniości na Bodyline, obecnie niedostępna. Mimo wszystko ją lubię, szkoda że nie ma podszewki i nie mieści większej ilości halek, a kolory koronek nie są dopasowane.
Recenzję można przeczytać TU.

8. Bodyline - costume839


Sukienka, którą Pan Yan skrzętnie ukrył w dziale cosplay na Bodyline. A jest to prawdziwa perełka, wykonana z dobrej jakości ciężkiego materiału, z podszewką, mieści większy puff. Jedyny problem jest z dobraniem ładnej koszuli do niej. 
Recenzja znajduje się TUTAJ.

9. Lady Sloth - Lace Series


Sukienka, którą miałam na weselu przyjaciółki. Jest wykonana z przepięknej i solidnej koronki, która o dziwo nie gryzie. Bardzo ładnie leży i naprawdę robi wrażenie.

10. Infanta -  Rose Funeral


Moja najbardziej ulubiona i najbardziej uniwersalna sukienka. Mam pomysł na mnóstwo coordów, w różnych wariantach kolorystycznych. W najbliższym czasie planuję zrobić jej recenzję ze szczegółowymi zdjęciami, żeby pokazać jakie piękne ma detale.

11. BONUS: Super Ita Kiec!


Moja pierwsza "lolicia" spódnica, wykonana z jakiegoś dziwnego sztywnego materiału w połączeniu z sztywnym gryzącym tiulem i sztuczną koronką. Ale lans na dzielni był! I wstyd. Nie mam pojęcia, dlaczego spakowałam ją przy przeprowadzce. 


Przy zdjęciach dzielnie asystował mi mój Kaczor Donald. Dlatego też wyszły w takiej, a nie innej jakości... A tak naprawdę, dalej nie odnalazłam mojego aparatu. Pora zainwestować w porządniejszy sprzęt!

Do zobaczenia! <3

niedziela, 1 października 2017

Wielkie powroty i wrocławskie spotkania.

Hej!

Minął ponad rok od ostatniego posta. Nawet nie bardzo wiem, co mam Wam powiedzieć po tak długim czasie. Zabiło mnie codzienne wstawanie o 4 rano do pracy i takie tam... Ponadto zakres bloga stał się dla mnie za szeroki i czułam, że pewne rzeczy piszę na siłę. Wracam zatem z nowymi siłami i pomysłami!

Dzisiejszą niedzielę miałam okazję spędzić z wrocławską lolicią społecznością. Zjadłyśmy niedzielny ramen z japońskim schabowym, zwiedziłyśmy Muzeum Pana Tadeusza oraz wypiłyśmy pyszną herbatkę (i kawę) w Herbaciarni Targowej.


Na początku zawitałyśmy do PANda Ramen na prawie tradycyjny niedzielny obiad. Jest to jedno z moich ulubionych miejsc we Wrocławiu, ale ciężko się tam dostać bez wcześniejszej rezerwacji. Ramen zamawia się tam za pomocą ankiety, w której możemy wybrać co tam chcemy. Wszystko jest pyszne i ładne!



Ktoś tu wkłada paluchy w obiektyw :3


Nie ma niedzieli bez rosołu i schabowego!
Najedzone i zadowolone ruszyłyśmy kontynować przygodę w Muzeum Pana Tadeusza. Tam czekały na nas dwie wystawy. Jedna dotyczyła Rękopisu Pana Tadeusza, życia Adama Mickiewicza oraz zwyczajów polskiej szlachty. Druga wystawa o zacnym tytule "Misja: Polska" dotyczyła życiorysów Władysława Bartoszewskiego oraz Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Obu panów lubię i bardzo szanuję. Jako pasjonatka historii drugiej wojny światowej byłam zachwycona. Obie wystawy były ładnie zrobione i do tego interaktywne, każda z nas znalazła coś dla siebie.










Po zwiedzaniu poszłyśmy na herbatkę do Herbaciarni Targowej. Jest to jedna z bardziej klimatycznych wrocławskich herbaciarni, pełna antyków i starych obrazów. Do tego mają niesamowity wybór herbat i kaw, ja zamówiłam kawę o smaku truskawek w śmietanie. Tam w wygodnych i miękkich fotelach spędziłyśmy resztę spotkania.



Na koniec oczywiście obowiązkowe zdjęcie mojego króliczego ąutfitu!


Najmocniej przepraszam za słabą jakość zdjęć. Obiecuję poprawę i następnym razem zabiorę aparat!

środa, 6 lipca 2016

Bodyline - s521

Hej!

Po raz kolejny muszę Was przeprosić za długą nieobecność. W poniedziałek mam obronę pracy magisterskiej, która powoduje u mnie niemały stres... myślę, że przez to nie mam weny na notki. Ponadto, szykuję się do przeprowadzki do Wrocławia. Dużo porządków, układania, pakowania i planowania. To wszystko sprawia, że jestem okropnie zestresowana. Dorosłe życie nie jest fajne, nie polecam.

Dzisiaj mam dla Was kolejną bodylajnową recenzję, tym razem pod lupę poszły buty. Są one ze mną od jakiegoś czasu, ale postanowiłam, że zanim je zrecenzuję, troszkę w nich pochodzę. Nie chcę aby powtórzyła się sytuacja, jak z poprzednimi butami, gdzie wszystko było cudownie, wydawały się wygodne, dopóki nie pochodziłam w nich trochę dłużej. 

http://bodyline.jp/en/s521.html

Jak widać, buty mają kilka wersji kolorystycznych, ja zdecydowałam się na złotą. Złote buty już od jakiegoś czasu miały swoje miejsce na mojej wishliście. Od dawna potrzebowałam "awaryjnych" lolicich butków, na wypadek, gdyby któreś mnie obtarły. Na początku myślałam o czarnych, ale jedne już mam i chciałam odmiany. Przemyślałam kilka kwestii, przyjrzałam się swojej loliciej garderobie i stwierdziłam, że złote buty w moim przypadku będą całkiem uniwersalne, idealne na zmianę, w razie jakiegoś "wypadku". Dlatego też wybrałam niskie buty, bez żadnych kokardek. 


Buty przyszły do mnie zapakowane w bodylajnowe pudełko. Słyszałam, że Bodyline czasami nie pakuje butów do pudełek, więc to było miłe zaskoczenie. Na pudełku było kilka wgnieceń, ale buty na pierwszy rzut oka były całe i zdrowe. Za to na drugi rzut oka...


Z jednej strony, przy zapięciu widocznych jest kilka zadrapań. Ciężko ująć to na zdjęciu, ponieważ buty są naprawdę bardzo błyszczące. Na nosku również miały otarcie, które widać tylko z góry i pod pewnym kątem padania światła, więc nie jest jakieś rażące.


Tak butki prezentują się w całej swej okazałości. Pewnie rzucają Wam się w oczy tzw. zapiętki, prawda? Niestety, buty są niezgodne z rozmiarówką i chociaż zamawiałam idealnie na mój rozmiar, okazały się odrobinę za duże, co niestety widać w trakcie noszenia. Również wizualnie sprawiają wrażenie wielkich, ale po założeniu na nogę prezentują się już normalnie.


Buty mają urocze klamerki w kształcie serduszek, umożliwiające nam dopasowanie paska do stopy, które zapinane są na zatrzask. Jest to bardzo wygodne rozwiązanie i zdecydowanie ułatwia ich zakładanie, nie trzeba się męczyć. Niestety, zatrzask trzyma zdecydowanie za mocno i czasem rozpinając je mam wrażenie, że za chwilę go wyrwę.



Buciki ozdobione są serduszkową "falbanką, serduszka są równo wycięte, a wszystko tworzy uroczą całość. Na zdjęciach widoczne są marszczenia powstałe na skutek chodzenia. Troszkę odchodzi z nich złota farba, ale nie jest to jakieś tragiczne i bardzo widoczne, mam nadzieję, że tak pozostanie. Zresztą, kupując te buty byłam świadoma, że tak może się stać.


W środku widoczny jest napis Bodyline razem z adresem strony internetowej, niestety zaczął się ścierać już po pierwszym noszeniu. Bardzo przepraszam za widoczne na zdjęciach czarne plamki, podejrzewam, że to wina moich farbujących skarpetek.

Przejdźmy teraz do tego, co najważniejsze. Jak się je nosi? Mimo tego, że są za duże, są to najwygodniejsze lolicie buty jakie kiedykolwiek miałam. Udało mi się wytrzymać w nich całe dwa dni konwentu, przetrwały ulewę (nie rozkleiły się), przeszłam w nich cały wrocławski ogród zoologiczny i towarzyszyły mi na kilku randkach. Ani razu nie czułam bólu stóp (jak w przypadku tych czarnych lolicich butów), nic mnie nie obtarło i nie uwierało. Nie sądziłam też, że złoty kolor może być tak uniwersalny. Buty spisują się nawet w stylizacjach, w których teoretycznie nie powinny pasować. Są idealne by odciążyć zmasakrowane innymi lolicimi butami stopy. Mogę je polecić z czystym sumieniem!


Przepraszam, jeżeli w tej notce pojawią się jakieś dziwne błędy, ale jak jestem zestresowana to pisze jeszcze gorzej niż zazwyczaj.

Jak już wspominałam, ostatnio nie mam weny na notki, stąd pytanie do Was... O czym chcielibyście poczytać?

czwartek, 16 czerwca 2016

Bodyline - l145

Heloł!

Coraz bliżej końca mojej przygody z pracą magisterską, w końcu gotowa w 100%. Jutro jadę drukować i załatwiać wszystkie papierki, zdjęcia i takie tam. Zbliżają się wakacje, konwenty i błogie lenistwo... a potem praca i brzydkie dorosłe życie. Nie chcę!

Dzisiaj mam dla Was kolejnego bodylajna. Jak już kiedyś wspominałam, Bodyline lubi zaskakiwać, często negatywnie, dlatego warto recenzować. 

Model l145 trafił do mnie przypadkiem. Kupowałam buty (czekają na recenzję) a spódnica była przeceniona, kosztowała mnie około 50 zł. Był to czas kiedy szukałam w miarę ładnego kieca, w którym mogłabym chodzić latem, spocić się w niego (XD), usiąść na trawce i tak dalej... 50 zł to rozsądna cena, prawda? Nie był to kiec, który sprawił, że czekałam z utęsknieniem na listonosza. Zawsze szłam w gothic, classic, czasem w "lekko osłodzony" classic. Nigdy sweet. Zawsze mówiłam sobie, że nigdy nie będę sweetem i koniec, nie kręcił mnie ten podstyl. Do czasu... przyszedł kiec, założyłam go i... poczułam się tak, jak na poniższym GIFie. To był odlot, przed oczami tęcza, w głowie fajerwerki, czułam jak zalewa mnie słodkość. Moje ciało krzyczało: CHCĘ BYĆ SWEET LOLITĄ. Totalna faza!


Naprawdę dobrze poczułam się w tym kiecu i przekonałam do sweeta. Zdecydowanie nie jest to mój ostatni słodki zakup. Przejdźmy teraz do konkretów.

Źródło: bodyline
Tak spódnica prezentuje się na zdjęciach sklepowych. Zdecydowałam się na kolor czarny, ponieważ taki właśnie dominuje w mojej loliciej garderobie, chociaż zastanawiałam się też nad niebieskim. No ale, jest czarny, zdecydowanie łatwiej mi go zestawiać.


Spódnica przyszła do mnie zapakowana w bodylajnowe opakowanie, w przeciwieństwie do tej marynarskiej sukienki. Bardzo lubię, jak sklep dba o takie szczegóły, a po za tym łatwiej jest mi ją przechowywać.


Spódnica ma odpinaną kokardkę z przodu i odpinane wstęgi do tylnej kokardy. Kokardka z przodu mocowana jest za pomocą agrafki, a wstęgi za pomocą guziczków. Zarówno guziki, jak i agrafka są bardzo mocno i solidnie przyszyte. Wadą kokardki jest to, że się przekrzywia na jedną stronę podczas noszenia, myślę, że agrafka powinna być większa. Jeśli chodzi o wstęgi, są za krótkie, albo po prostu jestem za gruba. Nie da się z nich zrobić ładnej kokardy. Rzuca Wam się coś jeszcze  w oczy? Biała i czarna koronka. Dół spódnicy wykończony jest czarną koronką, natomiast dodatki białą. Strasznie mnie to drażni, dlatego ich nie noszę. Poniżej kilka zdjęć ukazujących szczegóły.


Niby wstęgi i kokarda wykończone są ładnie, ale ta biała koronka psuje bardzo efekt. Chociaż te małe kokardki są urocze i naprawdę mi się podobają. W pozostałych kolorach koronka jest wszędzie biała i wygląda to lepiej. Szkoda, że tutaj się nie postarali. Jak wiecie, koronka kiepskiej jakości jest wrogiem numer 1 każdej szanującej się lolity. Jak jest tutaj z jakością? Ani źle, ani dobrze... znośnie. Widać trochę wystających nitek, czasem jest nierówno, ale da się znieść.

Jak już przy szczegółach jesteśmy... Spódnica zapinana jest na zamek i haftkę, która zabezpiecza nas przed niekontrolowanym rozpięciem się kieca. Mamy też shirring, który ładnie dopasowuje się do talii... mamy też kilka wystających nitek, ale da się znieść.



Spódnica nie ma podszewki, a szkoda. Jest wykonana z dość cienkiego, jak na lolicie rzeczy, materiału i miałam obawy, że nierówności halki będą bardzo widoczne. Jeśli już przy halkach jesteśmy, warto wspomnieć, że niestety, ale spódnica nie mieści dwóch halek. Na szczęście zmieściła halczana od Lady Sloth. Przy dwóch halkach wygląda, jakby została siłą naciągnięta na te halki, co mi się bardzo nie podoba. Na poniższym zdjęciu widać, jak cienki jest materiał, print bardzo dobrze widać z drugiej strony.


Przejdźmy do tego, co najważniejsze w tej spódnicy - print. Print przedstawia konie z weneckiej karuzeli. Szczerze? Zdjęcia sklepowe sprawiały wrażenie, że print jest dosyć bogaty i szczegółowy, na żywo troszkę mnie rozczarował. Są gwiazdki, są konie, jest słodko i różowo, ale... w tle za koniami nie ma praktycznie nic. Chyba oczekiwałam czegoś w stylu Angelic Pretty, głupia ja. Może wersje w innych kolorach wyglądają lepiej. Oprócz koni, print jest w czarne i szare pasy, na których mamy jeszcze więcej gwiazdek i złote koraliki (?), a także białe kropki na dole. Całość sprawia bardzo przyjemne wrażenie, chociaż brakuje tego "czegoś". Dużym plusem jest to, że print prawie styka się na szyciu. Zabrakło tego w mojej o wiele droższej kopciuszkowej Infancie. 




Bardzo mi się podoba sposób, w jaki wykończony został dół spódnicy. Całkiem ładna czarna koronka i różowa wstążeczka. Niestety, tutaj też widać sporo wystających nitek. Całość, jest prosta, szwy nie są krzywe i wszystko ładnie się prezentuje. I właśnie dlatego ubolewam, że reszta koronek jest biała.


Podsumowując, nie wiem czy kupiłabym jeszcze raz spódnicę w tym kolorze. Tak bardzo drażni mnie ta koronkowa niespójność i lekka ubogość printu. Jednakże, spódnica jest warta swojej ceny, przyjemnie się ją nosi i mimo wszystko naprawdę ją lubię.

Miałam okazję ją założyć na wczorajszy meet w Miss Cupcake w Katowicach. Spędziłam przyjemne chwile z baaardzo miłym towarzystwem i jadłam pyszną tartę. Co do coordu, ciągle czegoś mi w nim brakuje... nie lubię peruk, więc od razu odpada. Może jakaś kokarda we włosach... Nie mam pojęcia. Na poniższym zdjęciu możecie zobaczyć, jak spódnica prezentuje się z halką (niestety, tylko jedną).

Zdjęcie wykonała Eriko
To już wszystko na dzisiaj. Wracam domykać sprawy związane z magisterką... A w przygotowywaniu recenzji przeszkadzał pomagał mi mój dzielny kot.